Le Mans pozostaje łącznikiem teraźniejszości z magicznym światem minionych czasów, kiedy sport ten nie angażował milionowych budżetów, a na linii startowej stawały samochody stworzone z ludzkiej wyobraźni, a nie komputerowego skryptu. Oczywiście wynika to z możliwości jakie oferuje stan aktualnej myśli technicznej, niemniej trudno odmówić minionym czasom większej niż obecnie finezji.
Kiedy na przełomie lat ’40 i ’50 Alec Ulmann, inżynier lotnictwa, szukał sposobu na wykorzystanie lotniska służącego w czasie wojny do szkolenia pilotów latających fortec B-17, nic lepszego nie mogło przyjść mu do głowy. Dzięki inicjatywie Ulmanna, zdecydowano o zorganizowaniu na terenie lotniska wyścigu samochodów sportowych, który miał czerpać z legendarnego Le Mans.
Chociaż odbył się tylko pięć razy, wszedł do historii sportu motorowego tak mocno, iż do dziś jest uważany za jeden z najważniejszych wyścigów w świecie motoryzacji. Szczególnie widoczne jest to u Porsche, gdzie słowo Carrera weszło do podstawowego słownika, pół wieku od wyścigu legenda jest ciągle żywa, nazwa Panamera nie wzięła się znikąd. W czasach kiedy wyścig był rozgrywany również Ferrari nazwało jeden ze swoich modeli na cześć wyścigu – Mexico. W tym miesiącu przypada okrągła, 60 rocznica trzeciej edycji wyścigu Carrera Panamericana, przyjrzyjmy się jej zatem uważnie.
Brescia, 1 maj 1955 roku, godzina 6:30 na miejsce startu stawia się młody, zaledwie 26-letni Stirling Moss i towarzyszący mu w tym wyścigu, 35-letni dziennikarz motoryzacyjny z renomowanego czasopisma Motorsport Magazine Denis Jenkinson. Obydwaj od tygodnia wstawali o 6 rano aby przystosować organizm do działania na pełnych obrotach o wczesnej porze.